Jeden z najbardziej znanych i cenionych polskich fotografów, który słynie z wyrazistych, przepełnionych emocjami i swoistą magią, czarno-białych zdjęć kreacyjnych i portretów – Szymon Brodziak, opowiada o budowaniu swojej marki osobistej, procesie twórczym oraz konotacjach z architekturą. Rozmawiamy z okazji jubileuszu jego autorskiej galerii, startu Brodziak Academy oraz konkursu, w którym nagrodą jest sesja portretowa autorstwa „mistrza monochromu”.
Powiedział pan kiedyś, że jednym z pana celów podczas pracy jest zrobienie takiego zdjęcia, którym ktoś będzie chciał ozdobić swoje mieszkanie czy dom. Poza fotografiami artystycznymi, ma pan w dorobku sesje komercyjne dla producentów wyposażenia wnętrz. Odnoszę wrażenie, że temat aranżacji i architektury wnętrz to nieodłączny element pana życia zawodowego – czy jest równie ważny w życiu prywatnym?
Szymon Brodziak: Faktycznie, moja twórczość na wielu płaszczyznach łączy się z wystrojem wnętrz, architekturą i designem – w dużej mierze wynika to z zamiłowania do piękna. Uwielbiam otaczać się obiektami i sztuką, które mnie inspirują i sprawiają, że moja codzienność jest bogatsza i ciekawsza. Z taką też myślą stworzyłem moją autorską galerię Brodziak Gallery, gdzie dzielę się swoją twórczości. Moją misją jest wzbogacanie wnętrz, w których mieszkamy i nas samych. Upiększam konkretne projekty, konkretne wnętrza, ale przede wszystkim chodzi o to, żeby fotografią poruszać wyobraźnię i wzbogacać doznania estetyczne, aby odbiorca mógł budować własną historię na temat tego, co tworzę. Kwintesencją jest moje motto „jesteś tym, co widzisz” – to zaproszenie do mojego świata, któremu daję upust poprzez tworzenie czarno-białych fotografii.
Zamiłowanie do prezentowania fotografii we wnętrzach wynika również z mojej osobistej definicji dobrego zdjęcia, czyli takiego, które sam chciałbym powiesić na ścianie i na co dzień wchodzić z nim w interakcję. Chciałbym żeby mnie inspirowało, pobudzało moje wewnętrzne ja i wyobraźnię, żeby pełniło szerszą funkcję, niż tylko dekoracyjna, by zbudować z nim osobistą relację. Za każdym razem, kiedy biorę do ręki aparat, staram się, aby efektem sesji zdjęciowej w danym dniu było choć jedno zdjęcie, które rzeczywiście będzie się kwalifikować do tego, żeby podzielić się nim ze światem.
Kolejny aspekt związany z wnętrzami wynika z tego, że moja największa muza, Ania – moja żona i przyjaciółka – jest architektem wnętrz. Mówię o niej „muza” z ogromnym osobistym zaangażowaniem, ponieważ jest nią w pełnym tego słowa znaczeniu. Zawsze mnie wspierała w trudnych momentach, dzięki niej jestem tym, kim jestem i stworzyłem to, co udało mi się stworzyć. Właśnie dzięki Ani zrodziła się we mnie miłość do wspomnianej wcześniej architektury wnętrz, do otaczania się pięknem i tworzenia go. Od czasu do czasu Ania staje też przed moim obiektywem – jej postać widnieje na niektórych ujęciach dostępnych do wykorzystania w projektach na konkurs „Zrób to po swojemu”, organizowany przez markę Samsung.
The Frame to telewizor, który umożliwia pobranie z biblioteki wybranych dzieł sztuki oraz wyświetlenie ich z realistycznym oddaniem detali. Zdjęcia na ekranie The Frame wyglądają jak wydrukowane na matowym papierze fotograficznym. To sprawia, że kiedy z telewizora nie korzystamy, zamienia się w obraz ozdabiający wnętrze. Dzieła sztuki można zmieniać, dopasowywać do nastroju czy aranżacji mieszkania. Czy często zmienia pan sztukę wokół siebie?
S.B.: Lubię wprowadzać drobne zmiany – trochę przearanżować jadalnię albo zamienić aranżację obrazów czy fotografii na ścianach, chociaż muszę przyznać, że w domu robię to znacznie rzadziej niż w galerii. Galeria ma taką specyfikę, że jest obiektem publicznym, wielu gości do nas wraca, w związku z tym wraz z zespołem dbamy o to, żeby każda wizyta była nowym doznaniem, pewnym rodzajem niespodzianki. Zmieniamy ekspozycję analogową, czyli klasyczne, oprawione fotografie na archiwalnym papierze. W utrzymaniu efektu nowości i atrakcyjności wnętrza pomagają nam również telewizory Samsung The Frame, dzięki którym o wiele łatwiej jest mi przedstawić swoją twórczość i jej wszechstronność. Podczas jednej wizyty w galerii, przy kawie, mogę na telewizorze The Frame zaprezentować kilkadziesiąt fotografii w przepięknej rozdzielczości, niesamowitej jakości, która nie odbiega od zawieszonych obok fotografii analogowych. Pokazywanie takiej liczby oprawionych prac byłoby szalenie kłopotliwe – zajmowałoby miejsce i czas, wymagało mnóstwo wysiłku i nakładów finansowych. To ogromna przewaga i benefit posiadania takiego telewizora we wnętrzu, tym bardziej, że niejednokrotnie goście naszej galerii ulegają złudzeniu, że to wcale nie jest ekran – traktują go jak jeden z eksponatów, jak jedno z oprawionych dzieł, które po prostu wisi na ścianie.
Nagrodą dla zwycięzcy w konkursie jest sesja portretowa pana autorstwa. Czym różni się praca nad sesją portretową, np. ze znaną gwiazdą od sesji kreacyjnej?
S.B.: Sesje portretowe, wizerunkowe, są osadzone w kontekście studyjnym. Pracuję z postacią, w zbliżeniu. Liczą się emocje, budowanie warstwy emocjonalnej i ewentualnego napięcia czy tajemnicy przez bardzo subtelne gesty, wyraz twarzy, układ ramion, ustawienie sylwetki. Te ograniczone środki wyrazu stają się bardzo mocne – przy odpowiednim poprowadzeniu bohatera sesji, który nie ma doświadczenia, możemy uzyskać ciekawy, dobry portret. Natomiast sesja kreacyjna wybiega poza warunki studia. Osadzam historię w konkretnej lokalizacji, często jest to wnętrze – loftu, fabryki, lotniska – i dla mnie ta przestrzeń jest najważniejsza. To ultrainspirujący pierwiastek, który powoduje, że od razu widzę, co się ma wydarzyć na zdjęciu. Mam taki sposób patrzenia w moim procesie twórczym, że dostrzegam, co mogłoby się wydarzyć i cała reszta moich działań jest tylko dążeniem do najwierniejszego odwzorowania wizji w mojej głowie. Późniejszy ewentualny casting, dobór bohaterów sesji, stylizacji – to wszystko jest predefiniowane przez to, w jakim miejscu się znajduję.
Niezależnie od doświadczenia zwycięzcy konkursu przed obiektywem, sesja na pewno będzie niezapomnianym przeżyciem, ponieważ zawsze – zarówno ja, jak i moja ekipa produkcyjna, czyli makijażystka, fryzjer, stylistka – dbamy o to, aby atmosfera na planie była jak najmilsza. To, co zapisuje się na zdjęciach jest pochodną tego, jak się czujemy.
A dlaczego robi pan tylko czarno-białe fotografie?
S.B.: Ponieważ nigdy nie zrobiłem dobrego kolorowego zdjęcia, które chciałbym powiesić na ścianie i na nie patrzeć. Jeśli chodzi o tworzenie – myślę i widzę w czerni i bieli, po prostu automatycznie w ten sposób rejestruje moje wizje. Ponadto uważam, że fotografia czarno-biała ma swoją określoną magię, klimat, który nawiązuje do fotografii klasycznej, analogowej. I stąd wywodzi się moje zafascynowanie monochromem – swoją przygodę rozpoczynałem, kiedy w Polsce dominowała jeszcze fotografia analogowa. Robiłem zdjęcia na kliszach, wywoływałem je, później setki godzin spędzałem w ciemni fotograficznej powiększając odbitki. Nostalgia i miłość do monochromu i magicznych, analogowych czasów, kiedy obraz wyłaniał się w chemikaliach powodują, że tylko i wyłącznie w ten sposób się potrafię komunikować. Wtedy czuję, że obrazy, które tworzę, mają swoją określoną moc.
W tym roku Brodziak Gallery w Poznaniu świętuje jubileusz dziesięciolecia. Czy kiedy zaczynał pan przygodę z fotografią, wiedział pan, że to będzie sposób na życie?
Od samego początku czułem, że fotografia jest moją wielką pasją. Wszystkie moje dalsze decyzje, działania i dążenia wynikały z wewnętrznego ognia i miłości do czarno-białej fotografii. Nie mam wykształcenia fotograficznego i nie do końca wiedziałem, jak się potoczy moje życie zawodowe. Jedyne, co udało mi się zdefiniować na dość wczesnym etapie, to postanowienie, że wyspecjalizuję się w czerni i bieli do tego stopnia, że gdy ktoś spojrzy na jakąkolwiek czarno-białą fotografię, pomyśli „Brodziak!”. W momencie, kiedy skojarzenie mojego nazwiska z tym rodzajem fotografii będzie na tyle silne, jeśli uda mi się to osiągnąć, powiem „ok, dopiąłem swego”. Zdefiniowałem tę wizję jako student i ona dała mi paliwo, żeby w tym kierunku dążyć, pracuję nad tym od 25 lat. Oczywiście po drodze zrobiłem mnóstwo kolorowych zdjęć, kampanii, również ze znanymi osobami, ale nigdy się nie chwaliłem tym, co robię w kolorze. Z prostego powodu – to co pokazujemy na zewnątrz, komunikujemy jako nasze, prędzej czy później w jakiejś formie wraca. Nie chciałem wysyłać sprzecznego komunikatu w świat, że Szymon Brodziak robi wszystko.
Kończę teraz nagrywanie kursu online Brodziak Academy – to kolejny odłam mojej działalności jako artysty, skierowany do młodych fotografów, ale nie tylko. Opowiadam o konsekwencji i determinacji, zdefiniowaniu pomysłu na siebie i o tym, że warto się specjalizować. W momencie kiedy zdecydujemy, co jest źródłem naszej najczystszej inspiracji, okazuje się, że w tej specjalizacji jest tak dużo do odkrycia, do pokazania, że nagle odkrywa się zupełnie nowy wszechświat, w którym są nieskończone możliwości. Cały czas mam przeświadczenie, że najlepsze fotografie i projekty są jeszcze przede mną, chcę się uczyć i rozwijać. Brodziak Academy bazuje na moim doświadczeniu fotograficznym, jednak dużo informacji i wskazówek kieruję do artystów wszelakich, którym opowiadam, jak wytyczyć swoją drogę, ścieżkę kariery, rozwoju, twórczości, nie rozdrabniać się w działaniach i komunikowaniu swojej twórczości. Moja konsekwencja, wizja i estetyka pracują na mnie, są wizytówką, tworzą spójny przekaz – jeśli Brodziak, to czerń i biel.
Dziesięciolecie galerii pokazuje, że jest potrzeba otaczania się pięknem i sztuką wśród Polaków. Nadrzędną misją galerii jest dzielenie się twórczością i opowiadanie historii za pomocą kadrów fotograficznych. Mój wspólny mianownik z architektami, to upiększanie przestrzeni, w których żyjemy. Synergia na linii fotograf – architekt jest bardzo ważna. Jestem wdzięczny i zaszczycony faktem, że współpracuję z wieloma bardzo dobrymi architektami, którzy sprawiają, że coraz bardziej powszechna jest świadomość, że warto inwestować w fotografię i się nią otaczać. Wspólnie tę misję wypełniamy. A ja z kolei staram się dostarczać tę „kropkę nad i” w końcowej fazie, kiedy aranżacja jest już gotowa – wkracza Brodziak z czarno-białymi fotografiami i pięknie się udaje wszystko wykończyć.
A czy w rozwoju kariery pomógł panu udział w konkursach?
S.B.: Konkursy są nieodzownym elementem budowania marki osobistej. Podczas 25 lat mojej działalności twórczej wysłałem setki zgłoszeń. Nie zawsze wygrywałem, ale istotna jest determinacja. Jeśli nie udało się za pierwszym, drugim czy trzecim razem, nie oznacza to, że twoja twórczość nie jest dobra. Po prostu są rozmaite konkursy i kryteria, różne jury. Z tych konkursów i prac, które nie dostały nagród, starałem się wyciągnąć wnioski, przyjąć każdą porażkę jako lekcję, która przybliża mnie do sukcesu. Na następne edycje wysyłałem inne zdjęcia, bardziej dopracowane, klarowne, unikalne – bardziej moje. Konkursy nie tylko pomagają budować portfolio, ale też świadomość, kim jesteś jako artysta. Wysłanie prac na konkurs, poddanie się weryfikacji i ocenie jury, które ma szerokie spojrzenie, widziało i oceniało setki tysięcy fotografii czy innych dzieł, to fantastyczne wyjście poza swoją strefę komfortu. Jeżeli uda ci się zdobyć nagrodę czy wyróżnienie – masz jednoznaczny, obiektywny wskaźnik, że to, co robisz, jest na tle innych twórców zauważalne, unikalne, wartościowe. To też wskazówka dla dla innych, że warto z tobą pracować, bo robisz świetne rzeczy, jesteś w czołówce. To bardzo ważny aspekt. W tym roku zgłosiłem moje nowe prace do trzech różnych konkursów fotograficznych. Niezależnie od tego, czy wynik będzie pozytywny czy nie, będę robił to dalej.
Materiał prasowy: OKK! PR